Wyprawa rowerem z Niziny Sępopolskiej na Wielkie Jeziora Mazurskie

2020-06-26 14:00:23(ost. akt: 2020-06-26 15:22:38)

Autor zdjęcia: Grzegorz Kwakszys

Tym razem było bez leśnych duktów i kamienistych szutrów. Z Sępopola do Węgorzewa zaprowadził mnie asfaltowy szlak Green Velo. Po drodze było co oglądać, a przy okazji ustanowiłem swój nowy rekord przejechanych rowerem kilometrów. Choć na koniec bardzo bolało...
Pomysł na ten wyjazd pojawił się podczas jednej z rowerowych wycieczek, ale tak naprawdę wyprawa do Węgorzewa kusiła mnie już od jakiegoś czasu. Podobało mi się, że do miasta można dojechać ścieżką rowerową ciągnącą się wzdłuż drogi wojewódzkiej 650 i ilekroć przejeżdżałem obok niej samochodem myślałem sobie, że kiedyś się nią przejadę. W dodatku wcześniej również można skorzystać ze ścieżki Green Velo, więc wyprawa na Mazury była tylko kwestią czasu.

Czas ten w końcu nadszedł. Najpierw jednak przez kilka dni uważnie studiowałem prognozy pogody. Te bowiem nie były zachęcające. Meteorolodzy wieszczyli na mojej trasie silne burze oraz duże opady deszczu. Nawet rano w dniu wyjazdu miałem mieszane uczucia. Niebo zasnute było chmurami i poważnie się zastanawiałem, czy warto jechać i ryzykować złapanie przez ulewę.

Jak to jednak mawiają, "kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana", a w moim przypadku, nie ogląda Wielkich Jezior Mazurskich. I już teraz zdradzę, że ryzyko opłaciło się, bo przez ponad dziewięć godzin jazdy nie spadła ani jedna kropla deszczu i ani razu nie zagrzmiało, za to słońce momentami smaliło wręcz niemiłosiernie.

Ale po kolei. Tym razem nie startuję z Bartoszyc. Rower pakuję do bagażnika samochodu i jadę do Sępopola. Uznaję, że planowana przeze mnie trasa i tak jest długa, więc nie będę dokładał do niej dodatkowych kilometrów. Plan jest taki, by z Sępopola ruszyć szlakiem Green Velo, który zaprowadzi mnie aż do Węgorzewa. Tam zobaczę,w jakiej jestem formie i zdecyduję, czy wracam tą samą drogą, czy jednak objadę Jezioro Mamry i kilka mniejszych.

Ta wycieczka różni się od moich wcześniejszych tym, że w jakichś 90, a nawet więcej procentach jazda będzie odbywała się po drogach asfaltowych. Jakże miła odmiana po leśnych duktach z wystającymi korzeniami drzew, czy szutrowych, kamienistych odcinkach. Z Sępopola wyjeżdżam w kierunku Korsz. Droga jest gładziutka, więc można nabrać prędkości. Co prawda szybko pojawia się asfalt gorszej jakości, ale i tak nie jest źle. Jedyne do czego można się przyczepić, to oczywiście wiatr. Wieje tak jak zapowiadano, z północnego-wschodu, więc muszę się z nim zmagać. Poza tym, spokój i przyjemność z jazdy.

W Sępopolu i w Prosnej przecinam rzekę Guber, w Sątocznie widzę mnóstwo samochodów, bo właśnie odbywa się nabożeństwo związane z uroczystościami Bożego Ciała. Jadę niespiesznie i po blisko 50 minutach oraz 14 km docieram do Glitajn. Tam skręcam w lewo, na drogę wojewódzką 590, która prowadzi do Barcian. Nie jadę jednak razem z samochodami. Wzdłuż drogi prowadzi asfaltowa ścieżka rowerowa szlaku Green Velo. Wjeżdżam więc na nią i mknę przed siebie.

Przejeżdżam przez wieś Parys. To z niej pochodzi kolarz Andrzej Sypytkowski, wicemistrz olimpijski z Seulu (1988) w wyścigu drużynowym na 100 km, gdzie jechał z Zenonem Jaskułą, Markiem Leśniewskim i nieżyjącym już Joachimem Halupczokiem).

Choć czasem zdarzają się zjazdy, to trasa cały czas delikatnie prowadzi w górę. W miejscowości Pomnik po raz trzeci tego dnia przecinam Guber, zaś w Drogoszach zbaczam nieco z trasy, by obejrzeć tamtejszy pałac. Odpowiedni kierunek jazdy wskazują drogowskazy, więc nie sposób nie trafić.

W końcu, po dwóch godzinach oraz 32 km, docieram do Barcian. Czas na pierwszy dłuższy przystanek i drugie śniadanie. Siadam na ławce przy ścieżce rowerowej, w cieniu rosnących tam drzew, ale równie dobrze można przejechać jeszcze kawałek, by znaleźć się w niewielkim parku. Mija mnie kilkoro rowerzystów podróżujących Green Velo. Wcześniej również spotykałem osoby przemierzające tę trasę.

Wyjeżdżając z Barcian opuszczam jednak Green Velo. Wybieram szosę i jazdę wśród samochodów. W Boże Ciało ruch jest jednak niewielki, a jazda wśród drzew ma tę zaletę, że ich liście dają przyjemny cień i chronią przed słońcem, które zaczęło już na dobre mocno przypiekać. Gdybym chciał pozostać na Green Velo, musiałbym wybrać najpierw drogę wojewódzką 591 na Kętrzyn, by następnie skręcić z ulicy Mazurskiej w lewo. Tym odcinkiem będę jednak za kilka godzin wracał, więc nic straconego.

Kolejnym punktem na mojej trasie jest Srokowo. Jazda po zacienionej szosie ma swoje zalety, ale i wady, bo... kompletnie nic się nie dzieje. Prosta, zakręt, kolejna prosta, kolejny zakręt i tak w kółko. Nudy, panie, nudy. Droga cały czas prowadzi ku górze, ale wiem, że to jeszcze nic w porównaniu z tym, co będzie na mnie czekało za Srokowem.

Najpierw jednak wjeżdżam do miasta, a wraz ze mną kilkunastu motocyklistów. Rejestracje ich maszyn wskazują, że przyjechali z województwa zachodniopomorskiego. Przejeżdżając przez Srokowo rzucam spojrzenie w kierunku zabytkowego ratusza.

Drogowskazy pokazują mi kierunek na Węgorzewo. Znowu jestem na ścieżce dla rowerów, która biegnie wzdłuż drogi wojewódzkiej 650. Tak naprawdę tę trasę znam dość dobrze, bo raz na jakiś czas pokonuję ją samochodem. Wiem więc, że za chwilę czeka mnie solidny podjazd. Już go widzę, więc zmieniam przełożenie i mozolnie wspinam się ku górze. Przed sobą widzę dwoje rowerzystów. Nie jadą jednak ścieżką, tylko drogą wojewódzką. Poprowadzona jest ona łagodniej, więc i tyle wysiłku nie trzeba włożyć w podjazd.

W końcu zdyszany i spocony, ale maksymalnie zadowolony osiągam szczyt. Przed sobą mam teraz piękną panoramę lasów i pól, a w oddali widzę już Jezioro Rydzówka. Zdjęcie musi być.

Ścieżka prowadzi teraz w dół, do Leśniewa. Nabieram prędkości, tylko muszę uważać przy wjazdach na posesje oraz na końcu miejscowości, gdy trzeba zahamować i przejechać na drugą stronę drogi. Z lewej strony rozciąga się wspomniane Jezioro Rydzówka, z prawej mijam potężne śluzy, które miały ułatwić połączenie Wielkich Jezior Mazurskich z Morzem Bałtyckim poprzez rzeki Łynę i Pregołę. Obiekty zostały wysadzone w powietrze w czasie drugiej wojny światowej, a dzisiaj są udostępnione dla turystów i cieszą się bardzo dużym powodzeniem.

Wkrótce docieram do MOR-u, czyli Miejsca Obsługi Rowerzystów. Znajduje się ono zaraz z dwoma rondami. Umiejscowiono je z widokiem na Jezioro Mamry. Pływające po nim łódki i żaglówki wyglądają bardzo malowniczo. Nieopodal jest też niewielka plaża. Chłodna woda z pewnością dobrze wpłynęłaby na zmęczone jazdą nogi. Nie decyduję się jednak na wejście do wody, chociaż pogoda bardzo ku temu sprzyja, i później nawet tego żałuję.

Stąd do Węgorzewa już tylko kilka kilometrów. Na ścieżce co chwila przemykają kolejni rowerzyści, starsi i młodsi, wyczynowcy oraz miłośnicy spokojnej, rekreacyjnej jazdy. Widać, że trasa jest bardzo popularna. Jeszcze tylko Trygort i już jestem w Węgorzewie.

Przez pewien czas jadę Green Velo, ale w pewnym momencie odbijam w prawo. Ścieżka prowadzi mnie teraz wzdłuż Węgorapy, przy której brzegach cumują łodzie. Tędy przebiegają ostatnie kilometry Półmaratonu Węgorza. W ubiegłym roku biegłem co sił, by na mecie uzyskać swoją życiówkę.

Fot. Grzegorz Kwakszys
W Węgorzewie przejeżdżam przez port, mijam Muzeum Kultury Ludowej. Kieruję się do Parku im. Jerzego Helwinga. Znajduję sobie zaciszną, zacienioną ławkę. Za mną 62 km, których pokonanie zabrało mi cztery godziny z kwadransem. Posilony (tosty, rogalik, banan, baton oraz woda z elektrolitami i cola), zastanawiam się, co dalej. Pogoda dopisuje, bo na deszcz i burzę już zupełnie się nie zapowiada, siły są, więc szkoda byłoby wracać tą samą drogą.

Już wcześniej planowałem, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, z Węgorzewa wyruszę na objazd Jeziora Mamry. W ten sposób dotrę do wspomnianego wcześniej MOR-u i dopiero stamtąd, kierując się na Srokowo, Barciany i Glitajny, wrócę do Sępopola.

Fot. Grzegorz Kwakszys
Przerwa mogłaby trwać w nieskończoność, bo tak miło siedzi się w cieniu rosnących w parku drzew, ale trzeba jechać dalej. Wjeżdżam na chodnik wzdłuż prowadzącej do Giżycka drogi krajowej 63, na którym dopuszczony jest ruch rowerów. Można powiedzieć, że jestem w samym centrum Mazur, więc i ruch samochodowy jest spory. Pomimo pandemii, wiele osób wybrało właśnie ten region na spędzenie długiego weekendu.

Wyjeżdżam z Węgorzewa i jadę po bardzo dziwnej ścieżce. Wyłożona jest ona kostką, ale bardzo gęsto poprzecinaną półkolami. Pierwszy raz spotykam się z czymś takim. Jestem zaskoczony, że takim materiałem wyłożono drogę dla rowerów. Dojeżdżam do Kolonii Rybackiej. Po prawej stronie widzę już drugie pod względem powierzchni jezioro w Polsce, które składa się z kompleksu kilku połączonych ze sobą jezior. Mijam plaże, a chłodna, a może nawet wręcz zimna woda kusi, by zanurzyć w niej choćby stopy.

Dojeżdżam do Ogonek, a tam przecinam szosę i skręcam w prawo na Harsz. Wracają wspomnienia, bo kiedyś tędy właśnie prowadziła trasa Półmaratonu Węgorza. Biegłem nią w 2015 r., o czym zresztą przypomina koszulka, którą tego dnia mam na sobie. Wtedy po raz drugi w życiu przebiegłem liczącą 21 km trasę. Teraz przypominam sobie jakieś charakterystyczne miejsca, odnajduję punkty, w których wolontariusze podawali kubki z wodą.

Nie jest jednak do końca tak miło i przyjemnie. Dopada mnie jakiś kryzys. Jest gorąco, wilgotność powietrza jest bardzo duża, a to nie są warunki jakie lubię. Asfalt też jest dużo gorszej jakości. Jedzie mi się ciężko, nawet jazda w cieniu nie przynosi ulgi. Dłonie wżynają mi się w rączki kierownicy. Na tak długi wyjazd zapomniałem zabrać rękawiczki i teraz mam tego efekty. W różny sposób staram się ułożyć dłonie na kierownicy, ale za każdym razem jest mi niewygodnie. Musze jednak zacisnąć zęby. Innego wyjścia nie ma.

Fot. Grzegorz Kwakszys
Za mną kolejne minuty i kolejne kilometry. Powoli zbliżam się do miejsca, które bardzo dobrze pamiętam z półmaratonu sprzed pięciu laty. W pewnym momencie wyjeżdżam z lasu i mam przed sobą most, który oddziela jeziora Dargin oraz Kirsajty. Żeglarze płyną w obu kierunkach, ale tutaj muszą zwolnić, złożyć maszty i przepłynąć na drugą stronę. To bardzo malownicze miejsce. Łódek po obu stronach jest mnóstwo. Zatrzymuję się i robię zdjęcia. Na środku przejazdu zatrzymują się nawet kierowcy samochodów i też wyciągają aparaty.

Przed sobą mam już Sztynort. To tutaj zaczynał się półmaraton, zanim później zmieniono jego trasę. W Węgorzewie wsadzono nas do autokarów i przywieziono w to miejsce, a później trzeba już było biegiem wrócić do miasta. Sztynort to miejscowość znana także dzięki pałacowi rodu von Lehndorff. W czasie drugiej wojny światowej często przebywał w nim minister spraw zagranicznych Trzeciej Rzeszy Joachim von Ribbentrop, a w XVIII w. gościem bywał biskup Ignacy Krasicki.

Pałac i jego pozostałości oglądam z siedzenia roweru. Nie zatrzymuję się na dłużej, bo choć przejechałem już 80 km, to do domu jeszcze bardzo daleko. Ze Sztynortu wyprowadza mnie dębowa aleja. Kolejny punkt na mojej mapie to Kamionek Wielki, gdzie skręcam w prawo.

Po mniej więcej dziesięciu kilometrach docieram do kolejnej atrakcji turystycznej — bunkrów w Mamerkach. W czasie drugiej wojny światowej swoją kwaterę miało tutaj Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych (Oberkommando des Heeres). I znowu: liczba samochodów na parkingu świadczy o niesłabnącej popularności tego miejsca, o którym jakiś czas temu znowu zrobiło się głośno. Odkryto bowiem nieznane dotąd pomieszczenie i oczami wyobraźni widziano już w nim słynną Bursztynową Komnatę, ale przeprowadzone poszukiwania nie dały spodziewanych efektów.

Za Mamerkami mijam Kanał Mazurski i po trzech kilometrach dojeżdżam do MOR-u, gdzie byłem kilka godzin wcześniej. Wyjadam zapasy i liczę kilometry, które pozostały mi do Sępopola. Wychodzi ich około 50. Samo się nie przejedzie, więc po kilku minutach odpoczynku wsiadam na rower.

Wkrótce, w Leśniewie, zaczynam podjazd, którym tak dobrze zjeżdżało mi się jakiś czas wcześniej. Słońce wciąż mocno grzeje, ale, o dziwo, jedzie mi się naprawdę dobrze. Kryzys mam już chyba za sobą. Wspinam się na górę i w pewnym momencie wydaję z siebie okrzyk. Tak jest, to już sto kilometrów! Zaraz też wyjeżdżam na szczyt, który wcześniej pokonywałem z drugiej strony. Teraz do Srokowa już z górki. Yeah!

Przejeżdżam przez miasto, a za nim odbijam w lewo, zgodnie ze znakiem Green Velo. Czyli nie pojadę do Barcian drogą wojewódzką, a szlakiem rowerowym. I tutaj właśnie czeka mnie owe 10 procent trasy nieasfaltowej. Nawierzchnia jest kamienista, ale mimo tego da się po niej jechać w miarę szybko. Tylko to palące słońce. Jestem na otwartej przestrzeni, bez ani jednego drzewa. Jazda w takich warunkach nie należy do przyjemności, ale trzeba pedałować. Regularnie sięgam po bidon z wodą. Jadę tak przez 11 km, po czym wjeżdżam do Barcian.

Tutaj krótki przystanek na złapanie oddechu i w drogę! Po przerwie najtrudniej zrobić te kilka pierwszych ruchów korbą. Później już jakoś idzie. Ścieżka rowerowa prowadzi teraz w dół, więc nogi mają więcej czasu na odpoczynek. W końcu są i Glitajny.

Skręcam na Sępopol. Tablica informuje, że zostało mi 14 km. Tylko i aż! To będzie najtrudniejszy odcinek. Dłonie znowu wżynają się w kierownicę, a tyłek odczuwa każdą nierówność asfaltu. Dwa łyki wody, cukierek, znowu łyk. To już niedaleko! Mijam miejscowości, przez które przejeżdżałem rano. W końcu zauważam więżę sępopolskiego kościoła. Jeszcze trochę, jeszcze trochę...

W końcu docieram do samochodu. Wyjeżdżałem stąd ponad dziewięć godzin temu. Przejechałem w tym czasie blisko 144 km — najwięcej w życiu. Przysiadam na krawężniku i odpoczywam. Uda potwornie wręcz mnie bolą. Potrzebuję kilku dobrych minut, by dojść do siebie. W końcu wstaję i pakuję rower do bagażnika. Kolejna wycieczka zaliczona! Jeszcze tylko spokojny dojazd do Bartoszyc i mogę wejść pod chłodny prysznic. Jakie to przyjemne!

Trasa okazała się być ciekawą pod względem widokowym, ale też miejsc wartych odwiedzenia. Nie zajeżdżałem jednak do żadnego z nich. Śluzy czy bunkry w Mamerkach znałem już ze wcześniejszych wizyt w tych miejscach. Teraz po prostu straciłbym zbyt dużo czasu na ich zwiedzanie.

Niewykluczone jednak, że za jakiś czas pojadę do Węgorzewa autem, a rower zapakuję do bagażnika. Znowu zrobię wtedy pętlę wokół Jeziora Mamry, znajdując też czas, by zajechać nie tylko do Mamerek, ale też do Pozezdrza i obejrzeć polową kwaterę Heinricha Himmlera, albo na cmentarz żołnierzy radzieckich w Węgorzewie lub cmentarz żołnierzy niemieckich i rosyjskich z okresu I wojny światowej, z którego to miejsca rozciąga się widok na jezioro Święcajty, Wyspę Kocią i Półwysep Kalski.

Grzegorz Kwakszys

Źródło: Gazeta Olsztyńska

Komentarze (6) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. JA #2939855 | 194.116.*.* 26 cze 2020 17:07

    Pieknie może Prosze podac jakies namiary na Siebie ktoś z pewnoscia By sie razem wybrał na taki wypadzik

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  2. Rys #2941969 | 91.33.*.* 1 lip 2020 14:30

    Bardzo podobal mi sie opis trasy . Na pewno jadac pierwszy raz taka trasa trzeba byc przygotowanym i pom prostu trzeba przegladac mape lub komorke . Chcialbym pojechac ta trasa ale ze wzgledu ma moj wiek nie dam rady w jeden dzien . Kiedys w 2003 roku w jeden dzien przejechalem 153 km z grupa rowerowa Krecioly ze Szczytna . POjechalismy ze Szczytna do Sw. Lipki ale ja zeby dojechac do Szczytna musialem pokonac 18 km . Dalem rade . Mlodosc jest piekna ale teraz to tylko wspomnienia .

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  3. Yhy #2939897 | 37.47.*.* 26 cze 2020 18:47

    Bravo, gratuluję wycieczki i ciekawego opowiadania

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  4. opis trasy może jest fajny dla tych co go nie #2942088 | 37.8.*.* 1 lip 2020 17:39

    moim zdaniem brakuje paru miejsc... Nie widzę np. zdjęcia MORu na najbardziej wysuniętym na północ jeziora Mamry tuż obok drogi 650. Nie można go ominąć jadąc tą trasą...

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  5. Ffgf #3049526 | 81.190.*.* 26 sty 2021 18:00

    Super

    odpowiedz na ten komentarz

Pokaż wszystkie komentarze (6)
2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5